niedziela, 11 września 2016

Przepis na sukces




Zastanawiałeś się kiedyś jaki jest przepis na sukces? Podpowiem Ci – ciężka praca, która z czasem będzie doceniania. Każdy z nas ma marzenia, nie każdy ma jednak odwagę je realizować. Co nas ogranicza? Szukanie ciągłych wymówek, że się nie uda, bo jesteśmy kimś gorszym niż inni, bo pochodzimy z małej miejscowości, nie mamy bogatych rodziców itp., itd.

 

Guzik prawda. Jedyne co nas ogranicza, to własne lenistwo. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie ma rzeczy niemożliwych. Realizacja niektórych wymaga jednak większej ilości czasu. Przykładowo nie da się w ciągu jednego dnia schudnąć 10 kg, napisać książki czy nauczyć się sztuki fotografii. Czas i tak upłynie, więc nie ma co odkładać pewnych spraw na jutro tylko zacząć działać dzisiaj. Będziemy o jeden krok bliżej niż jak zaczniemy jutro ;)

Czasami przypadek decyduje o tym, że podejmujemy taką, a nie inną decyzję. Pamiętam, że w dzieciństwie powtarzałam każdemu kogo spotkałam, że napiszę książkę. Mówiłam o tym rok, drugi, trzeci, wreszcie zaczęłam pisać. Na początku szłam jak burza, zapisałam chyba ze trzy strony w zeszycie. Potem motywacja nieco opadła i dopisywałam zdanie raz na dwa tygodnie. Ostatecznie książki nie skończyłam, ale właśnie wtedy zauważyłam, że lubię pisać. I chociaż wtedy pisałam bardzo słabo (patrząc na to zwłaszcza z perspektywy czasu), to wiem, że to wydarzenie miało wpływ na moje dalsze losy. 

Decyzję o tym co właściwie chciałabym robić w życiu podjęłam w trzeciej klasie gimnazjum. W mojej szkole powstało wówczas kółko dziennikarskie. Lubiłam pisać, byłam ciekawa świata, więc pomyślałam dlaczego by tych dwóch rzeczy nie połączyć? Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że to wydarzenie będzie mało na mnie aż tak wielki wpływ.
 
Pod czujnym okiem pani Krysi, opiekunki koła, a do dziś mojej serdecznej przyjaciółce, nasza grupa stworzyła szkolną gazetkę „Omnibus”. Dzięki jej zaangażowaniu i zachęcaniu nas młodych ludzi, odkryłam co chcę robić w życiu. To było to! Ta rzecz przynosiła mi taką radość w życiu, że nie liczyło się, że do domu wrócę kilka godzin później niż normalnie. To przynosiło mi taką satysfakcję, taką radość, której nie kupi się za żadne pieniądze. Pierwszy numer gazetki powstał z okazji okrągłego jubileuszu mojej szkoły. To nic, że wkradły się drobne literówki w tytule, ważne, że powstało coś co inni czytali, a nawet komentowali.
 
Potem nadszedł czas liceum, wybrałam profil humanistyczny, ponieważ wiedziałam, że w ten sposób najlepiej przygotuje się do studiów dziennikarskich. Jednak chęć bycia tam gdzie coś się dzieje, pisania o tym cały czas we mnie siedziała. I tu kolejny przypadek – jedna z dziewczyn z mojej klasy też chciała być dziennikarką. Razem poszłyśmy do lokalnej gazety z zapytaniem czy nie mogłybyśmy dla nich pracować. Oczywiście etatu od razu nam nie dali, a raczej powiedzieli, że możemy robić dla nich relacje z niektórych tematów. To był strzał w dziesiątkę przez pierwszą klasę liceum. Spotkanie na kaszubskim z jakimś działaczem? Zdjęcie, wypowiedź i przeredagowany tekst znalazł się w gazecie. Nie znając zasad pisania dziennikarskich tekstów, stawiałam pierwsze kroki w tym zawodzie. 

Rok później, dalej na zasadzie non profit, pisałam relacje, teksty, a nawet przeprowadzałam „wywiady” dla lokalnego portalu. Wówczas ten świat poznawałam coraz bardziej i coraz bardziej w niego wsiąkałam. Dzięki naczelnemu tej strony dowiadywałam się jak właściwie pisać dziennikarskie teksty, na jakie tematy zwracać uwagę oraz o co i w jaki sposób pytać. Byłam przeszczęśliwa, że zamiast pójść na pierwszą czy ostatnią lekcję (z której materiał potem oczywiście odrabiałam ;) ) mogłam w tym czasie przeprowadzić wywiad np. z wójtem gminy, komendantem czy innym lokalnym politykiem. Wiązało się to oczywiście z wieloma godzinami pracy potem, ale i tak było warto.

W ten sposób działałam do ostatniego roku liceum. Wtedy nadszedł czas na wybór studiów i podjęcie decyzji czym właściwie chciałabym się zajmować. Rodzice przekonali mnie do trybu zaocznego i dziś z perspektywy czasu przyznaję im rację, że tak miało być. 

Równolegle z rozpoczęciem studiów, rozpoczęłam staż w lokalnej telewizji. W założeniu w szkole miałam zdobywać informacje na studiach, które potem w praktyce miałam wykorzystywać w pracy. Okazało się jednak, że więcej nauczyłam się codziennie pracując niż ucząc się, ale o tym nie w tym wpisie.

To była najlepsza decyzja jaką wówczas mogłam podjąć. Zaczęłam pojawiać się na lokalnych wydarzeniach, ucząc się jak i o co pytać, jak odpowiednio konstruować tekst, a nawet sprzedawać reklamy (chociaż w tym ostatnim dalej jestem nogą). Z czasem ludzie w środowisku zaczęli mnie rozpoznawać, a ja wreszcie się przełamałam i przestałam się ich bać. Wdrażałam się w tę pracę coraz bardziej i bardziej. Ciekawostką jest fakt, że z czasem nie tylko pisałam i byłam reporterką w terenie, ale nawet chwytałam kamerę i montowałam tematy.

Kończąc jednak drugi rok studiów, skończyła się moja przygoda z lokalną telewizją. Wiedziałam, że czas ruszyć dalej. Zanim to jednak nastąpiło, całe lato przepracowałam w knajpie, próbując i wysyłając CV. Tak trafiłam na dwumiesięczny staż w jednym z ogólnopolskich serwisów informacyjnych do sekcji life style. Z ręką na sercu przyznam, że trudno było mi się tam odnaleźć, przenieść się z redakcji liczącej trzy osoby do liczącej łącznie około tysiąca osób. Zrobiłam jednak kilka fajnych materiałów, ale najwidoczniej nie byliśmy sobie pisani i ruszyłam dalej. 

Tak znalazłam się w jednym z dwutygodników pomorskich, w których pracuje do dzisiaj. Przez ten czas poznałam wiele ciekawych i interesujących osób, a pod cierpliwym okiem mojej wydawcy rozwijam się coraz bardziej.Ostatnio stworzyłyśmy ( bo w sumie nasza redakcja to w głównej mierze kobiety) portal internetowy, teraz dołączyłyśmy do niego filmiki. Rozwijamy się cały czas i to jest fajne!

W międzyczasie skończyłam studia, a teraz założyłam bloga. Co będzie dalej? Przyznam szczerze, że sama nie wiem, ale o dziwo nie boję się tego. Jakkolwiek dalej miałoby się potoczyć moje życie, przyjmę to na klatę, bo wiem, że zawsze obok mnie będzie moja pasja. Wam też tego życzę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz